II roboczy batalion  – 47 km

 

            Był najdalej wysuniętym na linii kolejowej batalionem naszego pułku. Został zlokalizowany na 47 kilometrze, zaledwie 1,5 km od kołchozu i wsi  Prudy. Druga sšsiadujšca wieœ – Obuchowo – leżała w odległoœci ponad           2 km. Trzecia pobliska miejscowoœć to Charłampajewo, gdzie był urzšd pocztowy, do którego przychodziła korespondencja z naszych domów. Rejon mieœcił się w Korobowie. Był to obszar z niekończšcymi się lasami, tylko gdzieniegdzie widać było małe zagony uprawne.

         Batalion był ogrodzony, miał bramę wejœciowš. Wartownia z sowieckš strażš i domek  dowódcy batalionu kpt. Sielewiorstowa znajdowały się poza naszym obozem. Szeœć kompanii (rot) miało ziemianki  rozrzucone w różnych miejscach (zob. schemat obozu). Tuż przy bramie mieliœmy herb Zwišzku Sowieckiego i nasz polski herb. W œrodku obozu mieœcił się plac apelowy,       na którym odbywały się zbiórki batalionu. Batalion po przybyciu na miejsce liczył ponad 1.000 ludzi. W skład kompanii wchodziły tutaj trzy plutony,           a nie cztery – jak w Kałudze. Pluton liczył 60 osób. Prycza w ziemiance była  na 30 osób. W pierwszym okresie plutony wychodziły do pracy ze swym dowódcš, którym  był teraz podoficer. Podzielono nas na pary. Dzienna norma na parę wynosiła 8 m3 drewna, póŸniej wzrastała. Na wieczornym apelu ogłaszano wyniki pracy poszczególnych plutonów, na zakończenie orkiestra batalionowa grała hymn Zwišzku Sowieckiego. W czasie apelu, a głównie podczas grania hymnu, oficerowie polityczni (politrucy) obserwowali zachowanie żołnierzy.  Za niewłaœciwe zachowanie wzywano na rozmowy
do „księdza” (z-cy dowódcy do spraw politycznych), który urzędował               w swojej ziemiance. W listopadzie 1944 r. wydzielona grupa zbudowała duży klub batalionowy   ze scenš i salš widowiskowš. Poza tym rozbudowano zaplecze magazynowe oraz areszt, tzw. „gaubtwachtę”.

         W grudniu mrozy stawały się coraz dokuczliwsze. Brak œrodków higienicznych spowodował zawszenie całego batalionu. „Kombat” rozkazał zbudować łaŸnię batalionowš. Ta bardzo potrzebna budowla powstała                  w odległoœci około 6 km od obozu – nad małym jeziorkiem, wœród starego dorodnego lasu. Mieœciła się w niej: umywalnia z dużymi kotłami na zimnš         i goršcš wodę, rozbieralnia, suszarnia,  tzw.  „waszopródka”   (odwszawianie  odzieży)  i  pralnia.  W łaŸni pozostawiono do obsługi drużynę  pod dowództwem sierżanta Abaszkina. Zgodnie z sowiec­kimi  zwyczajami  przekazanie   łaŸni  do  użytku  potraktowano  jako  zobowišzanie  dla uczczenia Nowego Roku 1945 i wkład do zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami.

Pole tekstowe: Plan rozmieszczenia  II roboczego batalionu

         Zima 1944/45 była bardzo ostra i ciężka do przeżycia. Plutony wykruszały się, coraz więcej ludzi było na zwolnieniach lekarskich, było dużo odmrożeń. Umyœlne odmrożenia były karane jako sabotaż, delikwent szedł      na „gaubtwachtę”.

         W połowie marca nastšpiły roztopy, prace leœne przyhamowano. Prawie wszystkie kompanie były zatrudnione przy załadunku wagonów. Wytężona praca i licha jakoœć odzieży spowodowały, że do roboty wychodziła zaledwie połowa stanu osobowego. Aby temu zaradzić, utworzono warsztaty krawieckie i szewskie, które starały się  reperować rozpadajšcš się odzież. Szefowie kompanii znosili wieczorem porwanš odzież, a warsztaty w cišgu nocy doprowadzały jš do takiego stanu, żeby nadawała się do użytku. Rankiem odbierano produkty warsztatów, umożliwiały one wyjœcie do pracy większej grupy.

 

 

 

 

Wojciech  Michniewicz –  ur. 4.07.1926 r.,  Żuprany, woj. wileńskie

 

Rozbrojony 17 lipca 1944 r. w czasie powrotu oddziału (23 Brygada „Gustawa”) z akcji w terenie,  w okolicy wsi Bieniakonie. Osadzony                  w Miednikach. 27 lipca wyjazd ze stacji kol. Gudogaje do Kaługi. Iloœć wagonów  w transporcie: około 40, iloœć osób w wagonie: 90.

 

Pierwsze dwie doby, zanim minęliœmy Mołodeczno, nie pozwolono nawet wychylić głowy przez zadrutowane okienko wagonu. Dokuczał upał  i pragnienie.   W czasie postoju nie pozwalano nabierać wody do menażek. Przy każdym wagonie był strażnik. Prycze w wagonach były dwupiętrowe. W podłodze wagonu wydłubano scyzorykiem otwór, który służył za ubikację. Pierwszy prowiant: dwa suchary               i pudełko rybek na 2 osoby otrzymaliœmy w czwartym dniu podróży. Zwiększyło się pragnienie. Trasa przejazdu: Mołodeczno, Mińsk, Smoleńsk, Kaługa. W czasie doprowadzania do Miednik było kilka ucieczek, do uciekajšcych strzelano; w czasie transportu jeden z naszych żołnierzy wyskoczył przez okienko. Czy próby się powiodły? –   nie wiem.

 

Do Kaługi przyjechaliœmy 5.08.44 r. Przydzielono mnie do II batalionu, umieszczono nas w „starych koszarach”, gdzie był ustawiony sztandar pułkowy. Mój starszy brat Józef był w IV batalionie w „nowych koszarach”. Stšd przychodzili do nas na wyœwietlane na placu filmy.

W Kałudze wykonywaliœmy prace pomocnicze: kilka razy przy odgruzowaniu budynków i porzšdkowaniu terenu za miastem, gdzie było złomowisko sprzętu wojskowego i broni (oczyszczaliœmy przejœcia  do dalszych sektorów).

Do pracy w lesie wyjechałem we wrzeœniu 44 r., zostałem wcielony                  do II batalionu, skšd w czerwcu 45 r. zostałem przeniesiony do I batalionu
na 27 km. Poczštkowo pracowałem w lesie przy transporcie drewna z lasu oraz wycinaniu drzew, póŸniej naprawiałem obuwie. Wyżywienie bardzo skromne i mało. W naszym batalionie był jeden lekarz Polak i sanitariusz Uzbek. Raz w miesišcu przyjeżdżał lekarz pułkowy (Rosjanin). Zimš 1944/45 odmroziłem palce lewej nogi          i tylko dzięki naszemu lekarzowi nie oddano mnie pod sšd – za sabotaż. 12 dni leżałem w „sanczasti”. Jeden z moich kolegów, chcšc wydostać się do domu, wypił szklankę wywaru tytoniowego („kareszki”). Mimo prób uratowania do Polski już nie dojechał. Po zakończeniu wojny, kiedy nadzieja na szybki powrót do kraju malała, rozpoczęły się indywidualne i zbiorowe ucieczki. Nasza pracownia,                     z 6 kompanii, naprawiała obuwie szykujšcym się do ucieczki, naturalnie „poza limitem”(bez wiedzy przełożonych). Złapani uciekinierzy byli sšdzeni za dezercję, wyroki opiewały na 10-12 lat łagrów. Nie znam żadnego przypadku, aby któryœ          ze skazanych wydał „wspomagajšcych”. Te ucieczki spowodowały przeniesienie naszego obozu z 27 kilometra w głšb lasów, daleko od kolei, gdzie jedyny dojazd był przez bagna po grobli. Wyjazd do Polski nastšpił w grudniu 1945 r. Punktem etapowym był  Kirow, gdzie byliœmy umieszczeni w koszarach po litewskiej dywizji sowieckiej. Z Kirowa wyjechaliœmy 2/3.01.46 r. Nasza rota nie dostała sortów angielskich, podobno częœć ich rozkradziono, dostaliœmy płaszcze sowieckie                    i czapki „uszanki”, ale już bez gwiazdek. W Białej Podlasce dostałem zaœwiadczenie nr 320 z datš 11.01.1946 r. Żadne pamištki z tego okresu   nie uchowały się.

 

 

 

Józef   Stanulewicz  – ur. 10.08.1922 r.  w  Lidzie

 

Żołnierz  6 batalionu  77 pp AK, ps. „GwóŸdŸ”. Rozbrojony został          19 lipca 1944 r. razem z oddziałem wracajšcym  z Puszczy Rudnickiej.

         Podczas transportu z Miednik do Kaługi  warunki były szczególnie ciężkie, dotkliwie brakowało wody. Tylko jeden raz dziennie byliœmy wypuszczani                   do załatwienia potrzeb fizjologicznych. W takim momencie wykorzystano sadzawkę   z kijankami, gaszono pragnienie rękami nabierajšc z niej wodę.

         Dokładnej daty dotarcia do Kaługi nie pamiętam, było to na poczštku sierpnia 1944 r. Byłem w nowych koszarach. Przydzielono mnie   do II batalionu.    W rocie – jak pamiętam – były 3 plutony. Ile batalionów liczył cały pułk nie wiem. W poczštkowym okresie ćwiczyliœmy musztrę i szermierkę. Po paru tygodniach mieliœmy składać stalinowskš przysięgę, wszyscy jednak odmówili.

            Jakiœ czas byłem zatrudniony przy noszeniu cegieł z miasta. Musieliœmy          też zdać nasze nowe mundury, otrzymaliœmy stare, podarte, łatane. Zabrano nam   też koce i sienniki. Na poczštku wrzeœnia wywieziono nas do lasu. Trafiłem                 do 2 roboczego batalionu. Głównš naszš pracš był wyršb lasu i ładowanie drewna na wagony.

            Po przyjeŸdzie do lasu musieliœmy sami wybudować ziemianki.                         Nie dostaliœmy żadnej poœcieli, nasza odzież służyła nam za posłanie. Wyżywienie było bardzo słabe: 600 g dziennie chleba, około 1 litra zupy, bardzo rzadkiej, pozbawionej tłuszczu.

            Opieka zdrowotna prawie żadna. Praca bardzo ciężka, szczególnie trudna zimš, przy niskich temperaturach. Z mego najbliższego otoczenia uciekły trzy osoby, spotkałem je póŸniej w Polsce, więc ucieczka była udana.

            W grudniu wyjechaliœmy z pracy w lesie i  zatrzymaliœmy się w Kirowie.           W styczniu 1946 r. trafiliœmy do Białej Podlaski, gdzie nas bardzo dobrze przyjęto.

 

 

 

 

 

 

         Leon   Andruszkiewicz  –  ur. 8.05.1921 r.  w  Lidzie

                                     

Rozbrojony 17 lipca 1944 r. z częœciš swego oddziału (II batalion         77 pp AK „Krysia”) we wsi Gudełki. Załadowany do wagonu z 45 innymi żołnierzami na stacji Kiena w dniu 29.07.44 r.

Warunki w czasie transportu były ciężkie, brakowało wody, był dokuczliwy upał. Ludnoœć miejscowa na terenie Rosji wrogo usposobiona – obrzucanie wagonów kamieniami. Zdarzyło się jednak, że kiedy wyjaœniono,  że nie jesteœmy Niemcami, wtedy przyniesiono nam wody.

Do Kaługi przyjechaliœmy 5.08.44 r. Trafiłem do batalionu, który stacjo­no­wał         w nowych koszarach, zwanych „białymi”. W rocie było około 120 żołnierzy.                  Nie pamiętam, ile było rot w batalionie i ile było batalionów w pułku.

W okresie wojskowego szkolenia  przechodziliœmy ćwiczenia  z musztry, naukę o broni strzeleckiej, okopywanie się i walkę na bagnety, strzelania już nie mieliœmy. W czasie przygotowywania nas do złożenia przysięgi miałem incydent           z naszym politrukiem. Ponieważ w plutonie głoœno wyrażałem swš dezaprobatę, zostałem indywidualnie wezwany do politruka. Od razu zaczšł na mnie krzyczeć           i wycišgnšwszy nagan z szuflady, groził mi: „Ubju kak sabaku! Ty podżygatiel!”        W desperacji rozerwałem bluzę i koszulę, zadrapujšc się na piersi krzyknšłem: „Strzelaj!” On od razu się uspokoił, kazał ordy­nan­sowi  dać mi całš bluzę                   i pozwolił odejœć. Wróciwszy do plutonu w oficerskiej bluzie (naturalnie bez dystynkcji), zostałem przyjęty z dużš rezerwš, a nawet wrogo, jak sprzedawczyk, wszyscy się ode mnie odwrócili. Dopiero moje wyjaœnienia, a przede wszystkim pokazane zadrapania na piersi zmieniły stosunek do mnie, wznoszono okrzyki            na mojš czeœć za wykazanie właœciwej postawy.

Wraz z innymi pracowałem przy odgruzowaniu miasta, noszeniu cegieł             i jakiœ czas pracowałem w „podsobnym chaziajstwie” pułku (gospodarstwo rolne).

Do pracy w lesie wyjechałem póŸnš jesieniš. Trafiłem do II batalionu,               w pobliżu miejscowoœci Prudy i Obuchowo. Wykonywaliœmy różne prace, głównie wycinkę lasu, zwanš u nas „piłkš” – obowišzujšca norma na parę wynosiła 8 m3 drewna, pracowałem również przy zwożeniu drewna z lasu oraz przy ładowaniu wagonów. Warunki pracy były bardzo ciężkie. Jeden z naszych chłopców został zabity przez spadajšce, œcięte drzewo, a jeden zamarzł na œmierć. Jego nieobecnoœć zauważono wieczorem po powrocie z roboty.

Był również głoœny przypadek zastrzelenia przez sowieckiego oficera rzekomo uciekajšcego. Oficer ten został po tym wypadku przeniesiony do innej jednostki.

         Latem 1945 r. wraz z moim kolegš Nosewiczem podjęliœmy decyzję                  o ucieczce. Po oddaleniu się od naszego miejsca pracy uznaliœmy, że jedynym sposobem dotarcia do domu jest podróż pocišgiem. Zmienialiœmy kilkakrotnie nasz œrodek lokomocji. Najczęœciej podróżowaliœmy na dachach wagonów. Mimo że nie wyróżnialiœmy się wœród podróżujšcych, musieliœmy bardzo uważać na liczne kontrole i patrole wojskowe. Jeden raz zostaliœmy zatrzymani przez kolejowego funkcjonariusza NKWD. Na szczęœcie po zabraniu nam rubli mogliœmy skutecznie kontynuować naszš jazdę. Od Mołodeczna poczuliœmy się pewniej. Stšd powrót        do Lidy był już fraszkš. Mimo nasycenia dawnych terenów Polski Wschodniej,        było tu jeszcze dużo Polaków, na pomoc  których można było zawsze liczyć.

 

 

         Ryszard  Kononowicz –  ur. 26.09.1921 r.  w  Grodnie

         Żołnierz VII batalionu 77 pp AK „Ponurego”. Został rozbrojony             17 lipca 1944 r. we wsi Gudełki.

         Dnia 16.07. oddział podšżał do Puszczy Rudnickiej, nad nami latał sowiecki „kukuruŸnik”, który w końcu zrzucił ultimatum o poddaniu się celem uniknięcia rozlewu krwi.

            Nasze dowództwo zarzšdziło ogólnš odprawę oddziałów i podjęło decyzję         o złożeniu broni. Punktem rozbrojeniowym ogłoszono wieœ Gudełki. Tam też przenocowaliœmy i rano Sowieci nas rozbrajali. Mało kto oddał broń, częœć jej zakopano lub zniszczono. Wielu chłopców nie czekało na rozbrojenie, po prostu uciekło. Byłem ranny w kolano, nie mogłem dobrze chodzić, więc pozostałem. Doprowadzono nas do obozu w zamku miednickim następnego dnia.

            Po rewizji przed opuszczeniem Miednik nawet osobiste przedmioty musiałem ukryć, zabierano nam dosłownie wszystko. W wagonach było nas około 50 osób. Warunki transportu były bardzo ucišżliwe. Był okropny upał, nie dostawaliœmy wody. Parę razy transport zatrzymywano celem załatwienia potrzeb fizjologicznych. W Witebsku gromada wyrostków z czerwonymi chustami obrzuciła nasze wagony kamieniami i wyzwiskami od faszystów.  Z przejazdu zapamiętałem miasta: Mińsk, Witebsk, Smoleńsk.

            Do Kaługi przyjechaliœmy 4.08.44 (nie jestem jednak zupełnie pewny                tej daty). Przywitała nas wojskowa orkiestra i pod obstawš zaprowadzono nas
do koszar. Zostałem przydzielony do III batalionu. Mieœcił się on w nowych koszarach, byłem w drugim budynku od wejœcia. Pluton (wzwod) liczył około 50-60 żołnierzy. Iloœci kompanii i batalionów nie pamiętam. W czasie ćwiczeń, po pewnym okresie, przyszło trzech oficerów, którzy proponowali pójœcie na front, naturalnie  po zaprzysiężeniu, mówili, że być może trafimy   do polskiej armii Berlinga.

         Jeden raz byłem w nocy wezwany na przesłuchanie, głównie interesowało ich, czy nie znam przypadku rozstrzelania 10 skoczków rosyjskich w puszczy Nackiej.

            Po odmowie złożenia przysięgi byłem zatrudniany przy wyławianiu kłód          ze spławu na rzece Oce  do fabryki zapałczanej i kilka razy nosiłem z miasta cegły na potrzeby naszych koszar. Przed wyjazdem z koszar w Kałudze zabrano nam nasze nowe umundurowanie, dajšc mocno zużyte. Mówiono, że to po rannych                        i trupach (?).

            W lasach moskiewskich zostałem przydzielony do batalionu, który zlokalizowany był koło kołchozu Prudy, a z drugiej strony było Letowo. Musieliœmy sami wykopać sobie  ziemiankę. Mieszkało w niej około 50 ludzi. Praca nasza polegała na œcinaniu drzew, piłowaniu i układaniu w sztaple. Norma wynosiła 8 m długoœci i 1,10 m wysokoœci. Moim partnerem był Antoni Siedmiogrodzki. Wyżywienie było bardzo kiepskie. Codziennie zupa z kapusty, zw. „szczy”, prawie żadnej opieki lekarskiej. Dlatego od poczštku pobytu w obozie myœlałem o ucieczce. W tym celu starałem się zdobyć kompas. Nosił go przy torbie „sierżant”. Wykorzystujšc jego nieobecnoœć, wskoczyłem do ziemianki i zerwałem kompas           ze œciany. Mieliœmy grupę aż 34 kolegów chętnych do podjęcia ucieczki, planowaliœmy rozbrojenie naszej ochrony. Jedni z nas zaczęli dostawać listy z domu, innych odstraszyła surowa zima z zawiejami, œniegiem, w końcu uciekło nas szeœciu. Była tego wieczoru silna zawierucha, z piłami i siekierami przeszliœmy ogrodzenie obozu, od strony lasu. Przez około 14 dni i nocy, głównie nocami, podšżaliœmy           na zachód. Przypadkowo trafiliœmy na kołchoz, gdzie parę dni temu spaliły się magazyny. Obława 5 konnych sani NKWD szybko nas wyłapała. Stanęliœmy przed wojennym sšdem – ja dostałem 10 lat, koledzy od 6 do 8 lat.

        

         Na podstawie amnestii po zakończeniu wojny w końcu 1945 r. wrócił
do Polski. Mimo ciężkich przeżyć, nie mogšc pogodzić się z sowieckš rzeczywistoœciš w kraju, od sierpnia 1948 r. do kwietnia 1949 r. działał                w organizacji niepodległoœciowej, za co został uwięziony. Od kwietnia 1949 r. do marca 1953 r. siedział w więzieniu, głównie we Wronkach.

 


Pluton II batalionu składajšcy się głównie z żołnierzy z 1 Wileńskiej Brygady „Juranda”
i żołnierzy
II bat. 77 pp AK („Krysia” – Nowogródek).
Od lewej rzšd górny: Witek Plawgo, NN., „Namiętny” od „Juranda”,
Tosiek Laskowski (ORKO), Rysiek Smyk „Zawór” (mieszkał  w Wilnie przy  ul. Kalwaryjskiej),
jego brat „Korba”, NN. z bat. „Krysia”, Zbyszek Biłuński (z ulicy Kalwaryjskiej);
rzšd  œrodkowy: chłopcy z Nowej Wilejki od „Juranda” i z Lidy z bat. „Krysia”,
czwarty z lewej  mł. sierżant (Rosjanin N. N.) – dowódca plutonu;
rzšd dolny: Stasiuk, Franek Czyż, Usik z bat. „Krysia”, S. Dżoga  od „Juranda”,  NN.,
NN. z bat. „Krysia” i Karol z Nowej Wilejki od „Juranda”*

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Żołnierze jednego z plutonów II batalionu, 1945 r.
            Od lewej rzšd górny: Werda, Stankiewicz, Szniger (Nowogródek),

Oleszkiewicz, Kazewicz; rzšd œrodkowy: Rusak, NN., Kuryłłowicz Witold  „Lord”,
st. sierż. Zacharow,  synek „kombata” Sielewiorstowa, mł.sierż. Głaskow, 
NN., Kulesza (Nowogródek); rzšd dolny: Franciszek Klepacki, NN., 
Czesław Michniewicz i Ryszard Wołłejko z Kieny, Żukowski, NN.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Żołnierze II batalionu. Od lewej: Stankiewicz, Franek Klepacki „Irys”,

Czesiek Michniewicz i Rysiek Wołłejko z Kieny, Kazewicz,  N.N.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Od lewej stojš: Bernard Ogonowicz         i Edward Małachowski,
klęczš:  Franciszek Klepacki
i syn majora z Wilna

               

Prudy,  listopad 1945 r.  Obsługa warsztatu krawieckiego.

Od lewej siedzš: Feliks Grażul, Jan Baranowski, Antoni Klepacki                   i A. Subocz;  stojš: Warpachowicz, Ryszard Wróblewski, Zenon Jankowski, Jan Żabiński   i Wacław Moroz

 

 

Prudy.  Obsługa warsztatu krawieckiego.
Od lewej rzšd górny: Zenon Jankowski, Eugeniusz Iwaszkiewicz,
A. Krasowski, M. Jodko-Narkiewicz, Ryszard Wróblewski;
rzšd dolny: A. Janowicz, Jan Baranowski, A. Subocz i N.N.

 

         Zbigniew   Roguski

         W kwietniu 1945 r., gdy zaczęły się roztopy, nasza kompania wyruszyła piechotš, torami kolejowymi, do miejsca postoju II batalionu. Po przebyciu
30 km natknęliœmy się na III i IV batalion, które stacjonowały nad rzeczkš,                   w pobliżu wsi Œredniakowo. Po przebyciu jeszcze 7-8 km dotarliœmy
do II batalionu. Był on rozlokowany z lewej strony torów kolejowych, które sami układaliœmy, w odległoœci około 3 km od wsi Charłampajewo i około 2 km od wsi Prudy. Obóz położony był na wzniesieniu, a ziemianki ze wszystkich stron otaczał las, przeważnie brzozowo-olchowy, czasami zdarzała się sosna lub jodła, często „suchostoje”. Dopiero teraz, po stajaniu œniegu, można było się zorientować,               ile go było w zimie. Wskazywały na to œcięte na wysokoœci 2,5-3,0 m pnie, mimo         że chłopcy przed przystšpienie do œcinania drzew udeptywali œnieg dookoła. Jedzenie jak gdyby trochę się poprawiło. Zupa była gęstsza, czasem z rybš, częœciej trafiał się  ziemniak lub kapusta. Jednak panował nadal szkorbut – ruszały się zęby, a z dzišseł płynęła krew. Prawie wszyscy chorowali na wrzody, na które jedynym lekarstwem była „margancowka”. Zwolnień z pracy nie dawano. Lekarzem była tutaj lej. Kasałapowa – ta sama co w I batalionie. Kiedy przybyliœmy                          do II batalionu, byliœmy tak wycieńczeni, że nasza 2 kompania została zakwali-fikowana jako „niestrojawoja”. Zanim jednak do tego doszło, jeszcze miesišc pracowaliœmy normalnie. A normę pracy wyœrubowano nam do 14 m3. Znalazł się taki Brzozowski, który przez trzy dni wykonywał takš normę, a więc nasz sierżant mówił: „No, jeœli Brzozowski może – to i wy też możecie!” Ale i Brzozowskiemu ręce i nogi tak popuchły, że trafił w końcu  do „niestrojakowików”, którym dawano lżejszš pracę, jak spalanie gałęzi, robienie gontów, a czasem brano do obierania ziemniaków. Ja przez dwa tygodnie woziłem wodę z Charłampajewa do kuchni, ponieważ woda ze studni, którš wykopaliœmy, nie nadawała się do picia. Potem prawie do końca pobytu w obozie  darłem gonty. W końcu listopada 1945 r. przychodzi wieœć: Wyjeżdżamy do Polski! Podstawiono wagony, z których wysypali się „własowcy”. Oni teraz zajęli nasze miejsca w ziemiankach. Jechaliœmy przez południowe przedmieœcia Moskwy i dotarliœmy do Kirowa, leżšcego między Moskwš a WiaŸmš. Tam zostaliœmy przemundurowani  w angielskie płaszcze, buty i koszule, które potraktowano jako bluzy. Zostały nam sowieckie spodnie, owijacze i zimowe czapki. W styczniu wyruszyliœmy przez Brzeœć do Polski.10 stycznia dotarliœmy            do Białej Podlaski. Wróciło nas około 3.500 chłopaków. W Białej Podlasce,                w wagonach, daliœmy solidny wycisk naszym rodzimym „kapusiom”. Ludnoœć Białej Podlaski przyjęła nas bardzo życzliwie. Młode dziewczynki zatrzymywały nas             na ulicach i niemal siłš zacišgały na poczęstunek. Ja zatrzymałem się u pani pułkownikowej. Jej córeczki Mirosława i Sławomira opiekowały się mnš                       i uprzyjemniały chwile pobytu, zaprowadziły mnie nawet do teatru. Przebywałem tam około tygodnia, tak długo dopóki Urzšd Bezpieczeństwa nie wydał nam dokumentów tożsamoœci.



         Zygmunt  Mineyko –  żołnierz 36 Brygady  „Żejmiana”, ps. „Petroniusz”

         Po zaniechaniu szkolenia nas w Kałudze zostałem pieszo odprowadzony            z 2-gim batalionem do Lasów Umańskich, pod miejscowoœć Charłampajewo. Szliœmy około czterech dni w œniegu i mrozie. Praca w obozie polegała na wyrębie lasu o potężnym starodrzewie. Dzień pracy wynosił l2 godzin. Norma dzienna            na dwie osoby – 8 m3  spiłowanego i ułożonego drewna. Każde zwalone drzewo trzeba było pozbawić gałęzi, pocišć na dwumetrowe koły  i ułożyć w sztaple.

         Pierwszy okres spędziliœmy w przygotowanych przez siebie szałasach                 z gałęzi. Dopiero póŸniej zbudowaliœmy ziemianki. Polegało to na tym, że kopaliœmy długie rowy o głębokoœci półtora metra. Œciany rowu umocnione były żerdziami, dach dwuspadowy, również z żerdzi, pokryty gałęziami i obsypany ziemiš.                  W ziemiance były dwa szeregi pryczy z żerdzi, na których spaliœmy, bardzo stłoczeni, jeden obok drugiego, układajšc się na boku. O swobodnym położeniu się na wznak nie było mowy. Wejœcie do ziemianki było zamykane drzwiami zrobionymi z żerdzi. Sowieckie dowództwo i straż mieszkali w normalnych budynkach, wykonanych z bali przez cieœli „wyłuskanych” spoœród naszych żołnierzy. Punkt sanitarny („sanczast”) mieœcił się też w podobnym budynku. Tam mieszkało paru lekarzy i było pomieszczenie na kilku chorych. Opieka lekarska była ograniczona z powodu braku lekarstw i podstawowych materiałów opatrunkowych. Okres przymusowej pracy         w obozie w Charłampajewie pozostawił w naszej œwiadomoœci okropne wspomnienia. Jeszcze dzisiaj nieraz budzę się, nie mogšc uwolnić się                         od koszmarnego snu, przytłaczajšcego tamtymi wspomnieniami. Praca przy wyrębie lasu, szczególnie w warunkach ostrej zimy rosyjskiej, wymagała ogromnego wysiłku, wręcz nadludzkich możliwoœci. Dopiero przy końcu udało mi się jako             z zawodu kierowcy przejœć do lżejszej roboty – prowadzenia ciężarówki wywożšcej drewno z lasu. Kiedy jednak ostro zareagowałem na złe traktowanie – przez sowieckiego strażnika – naszych chłopców ładujšcych drewno, stanšłem przed sowieckim prokuratorem wojskowym. I los mój mógłby się potoczyć tragicznie          dla mnie, gdyby nie to, że byłem niezbędny jako kierowca, a nasz sowiecki dowódca zażšdał od prokuratora oddania mnie do jego dyspozycji. Wkrótce też nastšpił nasz wyjazd z lasu i udało mi się ujœć surowemu prawu sowieckiemu. Warto wspomnieć, jak trudne były warunki żywnoœciowe. W celu ratowania siebie i kolegów przed wycieńczeniem podkradaliœmy się do budynków naszych przełożonych, mieszkajšcych często ze swymi rodzinami. Tam próbowaliœmy znaleŸć w odpadkach resztki jedzenia, a więc łby od œledzi czy kartoflane obierki, gotowaliœmy z tego zupę. Niektórzy z nas poczštkowo musieli się zmuszać, aby takie „rarytasy” przełknšć. Pamiętam, że w ten sposób uratowaliœmy od wycieńczenia Sosinowskiego, szwagra hrabiego Czapskiego z Nowosiółek pod Oszmianš. Złapany jeż był szczytem smakowitoœci. Osmalało się jego kolce i piekło się na ogniu albo robiło się zupę (wiadro wody na jednego jeża). My, pochodzšcy z lasów Wileńszczyzny, znaliœmy każdš roœlinę i wszystko, co może dać las dla pożywienia człowieka. Tę wiedzę wykorzystywaliœmy i uczyliœmy innych, jak należy ratować swoje życie. Dzisiaj, już prawie 90-latek, sterany przejœciami wojennymi, różnymi oskarżeniami, długoletniš walkš o godnoœć ludzkš i Polaka nie mam już siły, zdrowia i pamięci, aby precyzyjnie przekazać swoje wspomnienia. Dla nas, którzy tam przebywali, słowo „Kaługa”  jest jednoznacznie hasłem naszego cierpienia.

 

 


 

Zespół artystyczny  II batalionu


 

Zespół komików: Franek Klepacki jako „Czeczkin”, Barborowicz  jako „ Baœka”

                                              i  Witkowski jako „Pipkin”

 

        

            Antoni  Laskowski  –  ur. 19.12.1924 r.  w Wilnie                          

         Laskowskiego poznałem w Wilnie w latach 1943/44. Był sympatiš naszej sšsiadki Sylwii Hawryłkowicz. Chłopak wysoki, przystojny,                  ale o nieposkromionej naturze wileńskiego „malca”, któremu nieobce było rozstrzyganie sporów przy pomocy pięœci. W okresie partyzanckim nie znałem bliżej jego losów. PóŸniej dowiedziałem się, że był w Oddziale              rtm. Zygmunta Gerbert-Błażejewskiego „Groma” – dowódcy Oddziału Rozpoznawczego I Zgrupowania AK, gdzie pełnił funkcję d-cy konnego  zwiadu. Ponownie zetknšłem się z nim już w Miednikach. Z miejsca roztoczył nade mnš iœcie ojcowskš opiekę – dbał o moje wyżywienie, starał się łagodzić  trudne warunki obozowe. Nigdy nie wiedziałem, czemu zawdzięczałem jego troskę o mnie. W czasie pobytu w Kałudze nasze spotkania były sporadyczne i krótkie. Nie mieliœmy na to czasu, byliœmy  w innych pododdziałach, reżim ostrej dyscypliny wykluczał utrzymywanie koleżeńskich kontaktów.              Po wyjeŸdzie do lasu trafiliœmy  do różnych batalionów – on był w drugim,         ja w pierwszym. Dzieliło nas zaledwie kilkanaœcie kilometrów, ale nie było możliwoœci zobaczenia się. Dopiero  w czerwcu 1945 r. otrzymałem od niego pierwszy list, a w sumie tylko dwa listy. W drodze powrotnej  do Polski znowu się spotkaliœmy  – było to w Kirowie. Spędziliœmy niezapomnianš Wigilię Bożego Narodzenia – 24 grudnia 1945 r. Odtšd opiekował się mnš           aż do powrotu do Polski.

         Nie zapomnę nigdy trochę zabawnej historii spowodowanej jego impulsywnš troskš o mnie.  Po przemundurowaniu nas w angielskie sorty dostałem najmniejszy płaszcz (rozmiar nr 1). Kiedy Tosiek zobaczył mnie         w tym przykrótkawym odzieniu, kazał „podpadniętemu” za donosicielstwo koledze ze swojego batalionu zamienić się ze mnš płaszczem. Chłopak próbował oponować, ale Tosiek przybrał groŸnš postawę, wróżšcš użycie siły. Wówczas ja nie wyraziłem chęci na takš zamianę. Tosiek był jednak stanowczy, zagroził, że i wobec mnie użyje siły. Dzięki temu wróciłem           do kraju w przyzwoitym płaszczu, który służył mi jeszcze przez wiele powojennych lat w Gorzowie. PóŸniej nasze losy znowu się rozeszły. Tosiek ze swoim kolegš Witkiem Plawgo objęli  w posiadanie niemiecki majšteczek w okolicach Jeleniej Góry. Można bez przesady powiedzieć, że Witek zawdzięczał Toœkowi swoje życie. Kiedy ten poważnie zranił się siekierš               w czasie pracy  w lesie i groziła mu gangrena, wtedy Tosiek, zdajšc sobie sprawę  z powagi sytuacji, w najprymitywniejszych warunkach obozowych, przy pomocy zrobionego z kawałka kosy skalpela dokonał operacji rany             i jej oczyszczenia. Nikt wtedy nie wierzył w szczęœliwe zakończenie tej przygody. PóŸniej, po latach, Tosiek ożenił się ze swojš dawnš miłoœciš Sylwiš i osiedlił się  w Szczecinie. Pracował jako nauczyciel, miał dwóch synów, studiował zaocznie w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Szczecinie.  Dopiero na zjazdach akowców dawnego Okręgu Wileńskiego zaczęliœmy się spotykać – nad jez. Wełtyń, w Podgrodziu, a ostatnio w Międzyzdrojach, gdzie wspominamy nasze dawne dzieje.

         Fragment listu  Antoniego Laskowskiego z 20 czerwca 1945 r.

          Teraz pracuję na „piłce”. Robimy to bardzo szybko i potem mamy cały dzień wolny. Wieczorem „zasuwamy” od 19 do 20 – postawimy 4-5 m3.                Rano wstajemy o 4:00 i do œniadania „fertig” – mamy normę 9 m 3. Mówili nam artyœci, którzy byli u Was z koncertem, że macie gorzej. U nas                  w ziemiance mamy harmonijkę oraz parę mandolin, z nami mieszkajš nasi artyœci. Witek Plawgo rozršbał nogę parę dni temu. Teraz spuchła i boimy się o gangrenę.

 

                         

Antoni Laskowski i Witek Plawgo

 


Pluton II batalionu. Pierwszy z lewej (siedzi) Witek Plawgo (z wšsikiem)

 


Od lewej stojš: NN., Luœka Nagłowski, Ryszard Smyk, Zbyszek, N.N., Korba Smyk,

siedzš: A.Nagłowski, J.Jeleński, Stasiuk, Antoni Laskowski, Franek Szys



* Fotografie na str. 160-162, 166 i 168 pochodzš ze zbiorów Antoniego Laskowskiego.